Odkąd pamiętam zawsze chciałem mieć smoking. Co mnie w nim tak bardzo pociągało? Dziś nie jestem już tego pewny… Może czarująca prostota czerni i bieli? Może wydawał mi się ten strój jakąś magiczną bramą do innego świata? A może to świat, po którym chadza się w smokingu był tym, co mnie pociągało w pierwszej kolejności? Myślę, że wszystko po kolei.
W pewnym momencie smoking stał się moim strojem zawodowym. Mundurem konferansjera, który prowadzi eleganckie wieczorne gale. Obecnie mam w szafie chyba więcej smokingów niż granatowych garniturów. I, niestety, wciąż za mało okazji do tego, by w nich chodzić poza sceną…
Pierwszy smoking pojawił się w mojej szafie tuż przed studniówką. Miał szalowy kołnierz i był… za duży. W tamtych czasach niewiele wiedziałem o klasycznej męskiej modzie. Jeszcze mniej o smokingu… Najwyżej, że coś w nim się mieni, niczym wspomnienia filmowych bohaterów, chadzających po salonach zalanych miękkim wieczornym światłem i dobrymi trunkami…
Drugi smoking kupiłem w Vistuli na początku swojej kariery zawodowej. Miał również szalowe klapy, tyle że o wiele węższe niż pierwszy (bardzo charakterystyczna cecha tej wyslimowanej marki) i teoretycznie o jeden guzik za dużo w marynarce. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma… Prawie 15 lat temu zakup takiego smokingu to było dla mnie nie lada wydarzenie.
W tym stroju stanąłem przed obiektywem swojej pierwszej poważnej sesji zdjęciowej, którą wykonał mój przyjaciel, Paweł Brzuzy. Zdjęcia trafiły do folderu reklamującego moje usługi konferansjerskie i na stronę www (swoją drogą, jedną z pierwszych konferansjerskich stron w Polsce). Ten pierwszy marketing zawdzięczam przebojowości Mai Dylczyk, z którą pracujemy dziś w Agencji Komunikacji Życie. W tym smokingu poprowadziłem potem wiele koncertów muzyki klasycznej. Miałem go na sobie w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, Izraelu, Gruzji, Armenii, Kazachstanie, Turcji…
Trzeci smoking to był ewenement. Myślę, że musiałem go kupić prawie dekadę temu. Marka BYTOM — rzadziej dziś w niej chodzę, ale wciąż darzę ją ogromną sympatią i szacunkiem — miała już wtedy coś na wzór usługi MTM, czyli made to measure. Polega to na szyciu ubrania na zamówienie, ale na podstawie istniejącego już wzoru. Świadomy tego zapytałem więc u źródła: „Słuchajcie, skoro macie gotowe wzory garnituru dwurzędowego, to dlaczego nie moglibyście mi uszyć na tej podstawie dwurzędowego smokingu?”. (Dodajmy, że takiego nie było wtedy w regularnej ofercie marki; był jedynie model z kołnierzem szalowym: pięknym i, w odróżnieniu od Vistuli, obfitym, bardzo szerokim). Cóż, od zawsze byłem mocny w słowie, więc moi wspaniali rozmówcy mi ulegli (albo przynajmniej pozwolili uwierzyć, że ulegają) i tak uszyliśmy piękny dwurzędowy smoking, w którym zawsze czułem się świetnie, pewny siebie i jak w niezawodnej zbroi.
Po drodze zdarzyło się nieco smokingowej ekstrawagancji. I tak kupiłem kiedyś w TK Maxx aksamitną marynarkę smokingową w kolorze zbliżonym do karmazynowego. Miała ostre klapy wykładane jedwabną satyną. Jako ostatnia do mojej wieczorowej kolekcji dołączyła marynarka uszyta przez markę Poszetka. Aksamitna, w pięknym i głębokim kolorze czerwonego wina, jednorzędówka z ostrymi klapami. Ma w sobie niezwykłą miękkość. Nic, tylko rozłożyć się wygodnie w wielkim skórzany fotelu z cygarem w ręku i… medytować!
W końcu przyszedł czas na smoking uszyty na miarę!
Nie miałem żadnych wątpliwości, że powinien pójść do pana Roberta Badury. Pan Badura to świetny fachowiec, którego i cenię, i lubię. Poznaliśmy się dobre 15 lat wcześniej. Powód tego spotkania z dzisiejszej perspektywy oceniam jako jeden z najbardziej… Cóż, powiedzmy, ekstrawaganckich! Otóż pan Badura uszył mi w tamtym czasie… Uwaga! Biały frak! A to dlatego, że miałem w tamtym czasie poprowadzić elegancki wieczorny bankiet, którego temat brzmiał „Królowa śniegu”.
Myślę, że ta historia to jeden z fundamentalnych powodów, dla których mężczyzna powinien znać się na ubraniach… Gdybym sam wtedy nie był takim ignorantem, to zaproponowałbym pomysłodawcom tego wydarzenia uszycie smokingu. Pasowałbym do tematu wydarzenia jako pingwin, a jednocześnie, jak to się dziś określa, nasze działania byłyby bardziej sustainable, bo w tymże smokingu prowadziłbym eventy może i do dziś. W białym fraku zapowiedziałem potem jeszcze tylko jeden noworoczny koncert. To było już w czasach, gdy zimy nie obfitowały w opady śniegu, więc sam w ten sposób mogłem wnieść trochę bieli do krajobrazu.
Mój pragmatyzm każe mi z siebie pokpić te naście lat później… Moja próżność podkreślić, że oprócz mnie w białym fraku występował w tym kraju jeszcze tylko Marek Grechuta. To było w teledysku do piosenki „Gaj”, którą artysta wykonywał razem z Marylą Rodowicz. Jeśli ktoś z Państwa, Czytelników, ma wiedzę na temat innych posiadaczy białych fraków, to chętnie poszerzę grono członków tego elitarnego klubu. Ostatecznie, po śmierci Marka Grechuty, jestem jedynym mnichem w tym zakonie… Czas wrócić do smokingu!
Cy cyt, cy cyt, cy cyt, cy cyt… Niewinnie i łagodnie…
Anglicy szycie na miarę określają słowem „bespoke”. Strój na miarę to strój dobrze obgadany. Te kilkanaście lat moich smokingowych przygód i doświadczeń sprawiło, że doskonale wiedziałem po co przychodzę do krawca. Nasze rozmowy na temat mojego smokingu nie trwały więc zbyt długo, bo większość decyzji podjąłem zanim przyszedłem do pracowni pana Badury.
Co postanowiłem uszyć?
Nie miałem wątpliwości, że chcę uszyć smoking 3-częściowy. W głowie miałem parę inspiracji. Od tych filmowych (Bond w „Tomorrow Never Dies”), przez zawodowe (Fryderyk Jarosy, słynny konferansjer z okresu dwudziestolecia międzywojennego) po branżowe (smoking mistrza Carlo Andreacchio z mediolańskiej pracowni A. Caraceni).
Wiedziałem, że chcę spodnie z wysokim stanem i przez to odpowiednio krótką kamizelką. Coś wybitnie niepasującego do obecnych czasów z charakterystycznymi biodrówkami, znad których zwisają mniejsze i większe brzuchy… Mnie zależało na tym, żeby mój strój był ze starej szkoły. Miałem wrażenie, że ten mój upór w pewnym momencie spowodował nawet delikatną konsternację pana Roberta. Jak to wyjdzie… Wyszło! Spodnie z tak wysokim stanem i krótka kamizelka dają niesamowity efekt. Sprawiają, że sylwetka staje się niemal posągowa, nie tracąc przy tym proporcji i harmonii.
Proszę zwrócić uwagę na to, jakie strój księcia Filipa ma wspaniałe proporcje! Jak inaczej prezentuje się w nim sylwetka!
Do uszycia smokingu wybrałem tkaninę o nazwie barathea. W składzie: wełna owcza i kozia (kid mohair). Barathea to popularna tkanina na fraki, smokingi i mundury. Nadawała się więc idealnie na mój… mundur. Zamiast jedwabnego atłasu wybrałem ryps. To tkanina, z której robi się orderowe wstęgi. Nie połyskuje tak, jak atłas i ma wyczuwalną pod palcem fakturę, która daje ciekawy wizualny efekt (widać to na zdjęciach na końcu wpisu).
Marynarka zapinana na jeden guzik. Ostre, szerokie i nawiązujące do fraka klapy. Butonierka do noszenia kwiatka. Dwa rozcięcia z tyłu. Po cztery guziczki na rękawach (funkcyjne, nie ozdobne). Guziki naturalnie obciągnięte tym samym materiałem, z którego wykonano klapy. Cięte kieszenie, bez patek. Comme il faut — jak mawiają Francuzi. Tak, jak powinno być.
Spodnie, jako się rzekło, z wysokim stanem. Nie znoszę, gdy siadam i czuję, jak kolana powstrzymują naturalne podciąganie się nogawek. Zdecydowałem się więc na spodnie odpowiednio szerokie. Jak na dzisiejsze standardy — dużo za szerokie. Cóż, mało jednak wie o prawdziwym luzie i swobodzie ten, kto całe dnie i wieczory spędza w rurkach… Zrezygnowałem z tylnych kieszeni, pomimo że przewiduje je krawiecka sztuka. Po prostu ich nie używam. Pas z tyłku wycięty w rybi ogon, na końcu którego znajdują się guziki do przypięcia szelek. No i oczywiście pojedyncze lampasy po bokach.
Dodam w tym miejscu, że mam odłożony materiał na drugą parę spodni. Spodnie zawsze zużywają się szybciej niż marynarka, stąd i ta decyzja. Trzeba tu jednak od razu dodać, że z szyciem drugiej pary nie powinno się zbyt długo zwlekać. Mając ich dwie pary najlepiej chodzić raz w jednej, raz w drugiej.
I w końcu kamizelka. Króciutka, zapinana na trzy guziki, z kołnierzem. Ta część smokingu przysporzyła mi najwięcej dylematów. Pierwszy: Czy wykładać klapy jedwabiem? Drugi: Czy obciągać guziki materiałem? W końcu: Jak wykończyć kieszonki? Zdecydowałem, że klapy uszyjemy z tego samego materiału, co cały smoking (barrathea) i że nie będziemy obszywać guzików. W przeciwnym wypadku miałbym wrażenie, że jedwabiu byłoby za dużo… Kieszonki – jak w marynarce, cięte.
Jak przebiega szycie?
Pan Robert Badura zna się na swoim fachu, dlatego — jeśli tylko klient wie, czego chce — prace idą stosunkowo szybko. Tak naprawdę zrobiliśmy tylko jedną przymiarkę. Na drugim spotkaniu smoking był już niemal gotowy. Pozostały szczegóły, ba!, szczególiki do wykończenia…
Podczas pierwszej przymiarki krawiec zawiesza na człowieku coś, co już nie jest jedynie odciętym kawałkiem materiału, ale jeszcze nie jest właściwą częścią garderoby. To coś powoli jednak zdradza oczekiwany efekt.
To moment, żeby ustalić ważne detale konstrukcyjne. Dokąd ma sięgać długość marynarki, jak głębokie ma być wcięcie klap, jak mają być szerokie, gdzie się ma kończyć kamizelka, jak wysoki ma być stan spodni itd. Na takie spotkanie należy zarezerwować sobie czas i unikać pośpiechu. Potem od pewnych decyzji odwrotu już bowiem nie będzie…
Trzeba pamiętać, że szycie miarowe to oprócz oczekiwań klienta jeszcze i spojrzenie krawca. Jeśli ten ma fach w ręku, jeśli się zna, to widzi efekt zanim zobaczy go klient. I tu warto krawcowi zaufać. Szczególnie, jeśli przychodzimy do kogoś nieprzypadkowego, kto cieszy się renomą i uznaniem.
Trzecie spotkanie to odbiór gotowego garnituru. Co tu dużo mówić… Uśmiech maluje się nie tylko na twarzy klienta, ale i mistrza krawieckiego rzemiosła. Garnitur to bowiem zawsze dzieło obu: świadomego mężczyzny, który wie, czego chce i krawca, który wie, jak to zrobić.
Zbroja
Miałem ogromną satysfakcję, gdy po raz pierwszy założyłem mój nowy smoking. Widziałem, że pan Robert również był zadowolony z efektu. Co tu dużo mówić, za każdym razem, gdy wkładam ten strój mam poczucie ogromnej przyjemności. Jeśli zaś zbyt długo nie mam okazji do jego założenia, to wyjmuję go z szafy i zawieszam na drzwiach, żeby choć chwilę na niego patrzeć. Zaglądam to tu, to tam, lustruję detale…
Jakiś czas temu wpadłem do pana Badury. Pokazał mi smoking swojego klienta. Robił jakieś małe poprawki.
– Wie pan ile to ma lat? — zapytał. — Sto! Mój klient, dziadzio, dostał to od swojego ojca. Sam już jest bardzo leciwy. W najbliższym czasie wybiera się jednak na ślub swojego wnuka i przyniósł mi strój, żebym to i owo poprawił.
Pomyślałem sobie, że mój smoking też ma potencjał starzenia. Jak dobry alkohol. Kto wie, może też dam się w nim pochować jak Fred Astaire w ulubionej bonżurce…