Wojciech S. Wocław
Można. Ale to skrajny przypadek i sięgałbym po takie rozwiązanie w ostateczności. Wyobrażam sobie, że ktoś, kogo decydujemy się wyprosić musiałby jakoś szczególnie naubliżać uczestnikom spotkania, obrazić kogoś, spowodować kłótnię, awanturę, może nawet zdradzać skłonność do fizycznego ataku.
Co zrobić w sytuacji, jeśli jeden z gości porusza temat, który budzi duże emocje?
- W pierwszej kolejności spróbować zmienić temat. Między innymi o to dbają gospodarze na przyjęciu. „Słuchajcie, a czy czytaliście już nową książkę…“ — mógłby wtrącić gospodarz, jeśli poczuje, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku.
- Druga strategia to pozwolić komuś powiedzieć to, co ma do powiedzenia i nie podejmując w żaden sposób wątku sprawnie przejść do następnego tematu. Gospodarz jest odpowiedzialny za komfort swoich gości — zaraz będziemy o tym mówić — ale nie jest odpowiedzialny za ich poglądy. To nieraz działa jak odkręcenie wentyla. Powietrze uchodzi bez konieczności dodatkowej ingerencji, ciśnienie słabnie… Bywa, że takie rozwiązanie jest najkorzystniejsze, jeśli nie chcemy powodować wyładowań atmosferycznych podczas spotkania.
- Jeśli mimo to gość uparcie wraca do swoich tez, gospodarz może zareagować w sposób bardziej stanowczy i spoglądając mu głęboko w oczy powiedzieć coś w stylu: „Kaziu, poznaliśmy już twój punkt widzenia“.
- Jeśli gość wypił za dużo alkoholu i przestał kontrolować swoje zachowanie, gospodarz bierze go na bok i nie dyskutując oświadcza, że zamówił taksówkę. „Odpocznij trochę, zadzwonię jutro“.
Dlaczego w ten sposób? Wszyscy wiemy, że wdawanie się w jakiekolwiek dyskusje czy naprowadzanie kogoś na właściwą drogę, np. podczas obiadu przy stole, prowadzi wyłącznie w jednym kierunku — jeszcze większej kłótni. Nie sądzę, że tak chcielibyśmy spędzać nasze spotkania.
I teraz następuje kluczowy moment. Nadchodzi kolejny dzień. Jeśli tym gościem był nasz przyjaciel, to zadzwoniłbym do niego i zapytał o powody jego postępowania. Skomentowałbym też, co myślę na temat tego typu zachowania. Jeśli tym niesfornym uczestnikiem przyjęcia jest wyłącznie nasz znajomy albo też nasz przyjaciel, który po raz któryś dał do wiwatu, podejmujemy decyzję, że nie damy mu już szansy na to po raz drugi i najzwyczajniej w świecie przestajemy go zapraszać. Nie mam wątpliwości, że lepiej postąpić w taki sposób, niż skazywać się na dramaty w chwilach, które chcielibyśmy celebrować w bardziej wyjątkowy sposób.
I tu wróćmy do argumentu, którzy już przywołaliśmy. Wychodzimy z założenia, że gospodarz jest odpowiedzialny za swoich gości. Kiedy zaprasza ich do siebie, kiedy przekraczają próg jego domu, daje im w pewnym sensie gwarancję, że mogą czuć się bezpiecznie. Warto o tym pamiętać, kiedy sporządza się ich listę.
Jeśli dochodzimy do wniosku, że czyjaś tyrada okazała się raniąca dla któregoś z naszych gości, powinniśmy zadzwonić do niego następnego dnia i wyrazić przykrość z powodu tego, co się stało. Możemy przeprosić. W końcu, jak powiedzieliśmy, czujemy się odpowiedzialni za to, co dzieje się w naszym domu. Załatwiamy to krótko i rzeczowo. To wystarczy. Gospodarz z powodu takiego zajścia nie musi popełniać samobójstwa… Cóż, zdarza się. Musi jednak wyciągnąć wnioski na przyszłość. I tu wracamy do tego, o czym już mówiliśmy: dobrze przemyśleć, kogo się zaprasza i czy to rzeczywiście dobry pomysł, żeby zapraszać gości w takim, a nie innym składzie. Tkwienie w błędzie, jak wiadomo, rzecz szatańska.
Jeden z kluczy do drzwi, które prowadzą do spokojnego i lepszego świata jest taki: zapraszaj do siebie i do rozmowy tych ludzi, którzy szanują innych, są kulturalni i wyważeni, wiedzą na czym polega dyskusja i potrafią głosić swoje poglądy z empatią i z szacunkiem do innych. Na koniec sięgnijmy do „Dezyderaty“: „O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi“.