Pitti Uomo we Florencji to być może najważniejsze wydarzenie w świecie klasycznej męskiej elegancji. To z jednej strony branżowe targi, na których wystawiają się największe marki produkujące garderobę, dodatki, buty czy akcesoria, z drugiej zaś – okazja, która ściąga mężczyzn z całego świata – tych wszystkich, którzy lubią się dobrze ubrać, którzy nierzadko podpowiadają innym, jak to robić i którzy przede wszystkim chcą pobyć we własnym towarzystwie.
– Dla mnie to przede wszystkim okazja do networkingu i w pewnym sensie źródło inspiracji. Ludzie z branży przyjeżdżają na Pitti Uomo w celach biznesowych, ale i towarzyskich. Jeśli chodzi na przykład o tkaniny, to miesiąc później, na Milano Unica, dogrywa się biznes, a na Pitti pielęgnuje się relacje — wyjaśnia Paweł Bober, prezes zarządu jednej ze spółek odzieżowych.
Nie wiem, czy gdzieś jeszcze w świecie można znaleźć tylu niezwykle ubranych panów na metr kwadratowych, co podczas Pitti Uomo. Celowo używam słowa „niezwykle”, bo w tej grupie są i mężczyźni, których garnitury mogłyby być przechowywane jako wzorce w Sevres, i kolorowe ptaki, których ambicją jest wywrócić do góry nogami to, co klasyczne. Dodajmy od razu, że rewolucja najczęściej odbywa się mimo wszystko w kontekście klasyki, w jakiejś z nią zwadzie albo zmaganiu. Granica pomiędzy oryginalnością w ubraniu a przebraniem jest równie cienka, co ta miedzy geniuszem a szaleństwem.
Jedno jest pewne. Jeśli mężczyzna zaczyna się interesować klasyczną garderobą i szuka swojego stylu, to niemal niemożliwym jest, żeby przeszukując „internety” nie trafił na zdjęcia z którejś edycji Pitti Uomo. Tak było zresztą i w moim przypadku. Zdjęcia z wydarzenia to kopalnia inspiracji i pomysłów, szczególnie jeśli poszukuje się niesztampowych i nietuzinkowych rozwiązań.
Od zawsze lubiłem klasyczną męską elegancję, ale w jej ramach potrzebowałem się jakoś wyróżnić. Uwaga, to ważne: „w jej ramach”! Wiele lat później odzwierciedlenie tego stylu myślenia znalazłem w wywiadzie rzece Mateusza Borkowskiego z Michałem Znaniecki. Ten drugi, uznawany za jednego z najbardziej niebanalnych i awangardowych reżyserów operowych, na pytanie o swój zawód odpowiedział tak: To sprawa zrozumienia swoich ograniczeń, które opera wyznacza. To taka klatka, w której musisz uszanować wiele czynników i zrozumieć, że nie jesteś najważniejszy. Złota klatka pokory […] Potrzebuję ograniczeń. Inaczej moja wyobraźnia rozniosłaby ten świat na kawałki. Lubię tak myśleć o stylu. Daje mi to gwarancję, że jeśli tworzy się go i interpretuje właśnie w pewnych ramach, to wciąż jeszcze pozostaje i „klasyczny”, i „elegancki”.
Wróćmy do poszukiwań oryginalności… Pod koniec lat 90. było to dość karkołomne. Krawiectwo funkcjonowało dla mnie wtedy jedynie jako synonim poprawek. Do krawcowej nie chodziło się szyć, tylko naprawić np. rozdarte na boisku spodnie. Nie było galerii handlowych. Sklepy marki Bytom były daleko od wsi, w której się wychowywałem nie tylko pod względem odległości, ale i możliwości finansowych. Jeździło się wtedy do Konopisk, niewielkiej miejscowości pod Częstochową, w której znajdowało się zagłębie małych sklepików z garniturami. Dziś Konopiska są znane ze wspaniałego biurowca firmy Press Glass projektu Tomasza Koniora i wyjątkowego pola golfowego, które stworzył właściciel tego przedsiębiorstwa, Arkadiusz Muś.
W Konopiskach poszukującym oryginalności proponowano na przykład wybór musznika zamiast krawata. Nosiłem więc musznik. Na całe szczęście ktoś mi powiedział, że ten dodatek nosi się pod kamizelką. Nie wszyscy jednak trafili na tak skruputalnych doradców, w efekcie czego wyglądali tak, jakby po obiedzie zapomnieli odwiązać serwetkę spod szyi. W Konopiskach kupiłem przed studniówką swój pierwszy smoking. Parę tygodni później pojechałem w nim o 10 rano autobusem lini 129 na zakończenie roku szkolnego w liceum. Nie wiedziałem wtedy, że to strój tylko na wieczór, a chciałem tymczasem odpowiednio tę wyjątkową okazję podkreślić i wyglądać… inaczej niż wszyscy. No dobrze, czas wyjeżdżać z Konopisk i wracać do Florencji!
Wiosną dostałem propozycję wyjazdu na Pitti Uomo. Miałem pojawić się na targach w dwóch zestawach ubrań, pobyć chwilę, dać się obfotografować. „Wyglądanie” to wprawdzie ciężka robota, ale nie kazałem się długo przekonywać. Pomysły na to, co można by uszyć spadły na mnie jak lawina. Niemal mi się to wszystko śniło…
Kiedy piszę ten tekst, nie mogę jeszcze ujawnić nazwy marki, która stała za tą propozycją. Ta upubliczni się bowiem dopiero na jesieni i wtedy wszystko stanie się jasne. Do Włoch ruszyliśmy pod hasłem „Project 18.68” (więcej).
Materiały
Spośród kilku, wstępnie wytypowanych dla mnie możliwości, zdecydowałem się na jasno-szary garnitur i zestaw w dominujących kolorach różu i fioletu. Tkaniny pochodziły z kolekcji marki Loro Piana. Słowo o składzie materiałów. Szarość: 71% wełna, 15% jedwab, 14% len. Róż: 62% wełna, 14% jedwab, 12% len, 12% PA. Fiolet: 68% wełna, 20% jedwab, 10% len, 2% EA.
Co powiedzieć… Ubrania wykonane z tych tkanin nie tylko pięknie wyglądały, ale też świetnie sprawdziły się w praktyce. Temperatura w oba dni, kiedy je nosiłem wynosiła ok. 24 stopni w cieniu. Ani przez chwilę nie miałem poczucia dyskomfortu. W obu tkaninach występuje domieszka włókien sztucznych. Poliamid w tkaninie na marynarkę pojawił się dla uzyskania efektu buclée. Nie miało to jednak żadnego wpływu na komfort noszenia ubrania.
Wróćmy do kolorów. Zacznijmy od tego, że szarość… nie jest moja. Nie oznacza to, że mi się nie podoba, wręcz przeciwnie. Po prostu nie pasuje do mnie tak, jak granat. Od dawna podchodzę więc do szarości wyłącznie użytkowo. To dla mnie kolor uroczystości i jeśli mogę, to na takie okazje go wybieram.
Tkanina, na którą się zdecydowałem miała jednak brązowy prążek, który tę szarość połączył z kolorem moich oczu i włosów. To miało sens. Nie zdecydowałem się na błękit, bo po pierwsze za bardzo przypominał mi dżins, za którym nie przepadam, a po drugie, prawie nic się na nim nie działo. Bezkresna tafla ocenu… Róż z fioletem przypadły mi do gustu idealnie, przede wszystkim ze względu na pasję do wyrazistych kolorów.
Poniżej materiały, których nie wybrałem.
Kroje
Moje oba zestawy zostały przygotowane metodą MTM, czyli made to measure. Oznacza to, że mogłem zdecydować w zasadzie o każdym szczególe marynarek i spodni, przy czym cała garderoba została zrobiona na bazie już istniejących form. W przypadku MTM miarę ściąga nie krawiec, a doradca w butiku, który następnie wysyła komplet danych do szwalni. Gotowe ubrania można jeszcze nieco poprawić (np. długość rękawów czy szerokość pleców), ale nie dzieje się to już w takim stopniu, jak w przypadku bespoke’u. Krawiec wpierw zbiera bowiem miarę, potem umawia się na przymiarkę, nie raz na jeszcze jedną lub dwie, pomiędzy nimi dopasowuje strój do klienta i jego oczekiwań, i dopiero w efekcie oddaje klientowi gotowe ubranie. Podczas przymiarek dużo się o stroju gada, stąd i bespoke, czyli szycie dobrze omówione, obgadane.
Jeśli nie potrafimy znaleźć na wieszaku garnituru albo marynarki, którą sobie wymarzyliśmy, ale odpowiadają nam dostępne w danej marce możliwości, to rozwiązanie MTM jest bardzo dobrym wyborem. Jeśli z kolei chcemy coś, czego dana marka nie szyje, to wtedy trzeba pójść do krawca. Różnic jest jeszcze wiele, ale nie o nich jest ten tekst.
Szara tkanina poszła na dwurzędówkę. Taki krój świetnie pasuje do tkanin w szeroko rozłożony prążek. Guziki: 6×2. Wysoka kozerka i szerokie klapy. Rękawy wszywane koszulowo, do czego przekonał mnie Jakub Ziółkowski. Sam chyba jednak postawiłbym na klasyczne rozwiązanie. Dobrze jednak zrobiłem, że dałem się na to skusić. Kieszenie wpuszczane, bez patek.
W przypadku jednorzędowej marynarki wybrałem szerokie otwarte klapy. Kozerka również wysoko, ponieważ dodaje to dynamiki i świeżości. Dwa guziki. Kieszenie nakładane, co z kolei marynarkę bardzo „ucodziennia”. W obu przypadkach dwa rozcięcia z tyłu (w dwurzędówce rzecz obowiązkowa).
I w końcu spodnie. Po pierwsze, wysoki stan. Po drugie, dwie zakładki. Po trzecie, manszet. Po czwartek, regulatory na metalowej klamerce — tak, żeby można było swobodnie zmniejszać i zwiększać obwód pasa. Po piąte i najważniejsze — odpowiednio szerokie! Nie znoszę, kiedy siadam, a spodnie zamiast żyć własnym życiem zamierają zblokowane przez łydkę. Przynosi to szybki efekt w postaci dwóch wyciśniętych na kolanach żółwi. Kant w tym miejscu zamienia się w kształt Wisły przy Wawelu… Odpowiednia szerokość spodni to tymczasem nieoceniony komfort, wygoda i look nieco dojrzalszy…
Dodatki
Do obu zestawów postanowiłem założyć białą koszulę z mankietami zapinanymi na guziki. Wybór pomarańczowego krawata do szarej dwurzędówki był jak objawienie. To krawat z gatunku trudnych. Ma wymagający kolor i wzór. Gdy tymczasem przyłożyłem go do leżącej na ladzie marynarki, natychmiast stworzył z nią całość, jak mleko z moją poranną herbatą. Poszetka w kolorach, które do krawata miały się jakoś uśmiechać. Pierwszy raz zresztą wybrałem poszetkę, która przedstawiała jakiś obraz, w tym wypadku autoportret Witkacego. Zawsze wydawało mi się to zbyt niewygodne do zestawienia z krawatem…
Z dopasowaniem krawata do zestawu róż-fiolet miałem nieco większy problem. Nie miałem wątpliwości jedynie co do faktury materiału. Nie mógł to być gładki jedwab, raczej grenadyna albo szantung. Zacząłem sięgać na wieszak po granaty, zielenie, fiolety. Na prowadzenie wysunął się błękity krawat w nierównomiernie rozmieszczone wielkie biało-brązowe (raczej kawa z mlekiem) grochy. Wtedy Michał Zydaczewski położył na marynarce krawat w kolorze czerwonego wina. To było bezkonkurencyjne.
W końcu skarpetki. W szarym zestawie postanowiłem z jednej strony dopasować je do koloru krawata, a z drugiej znaleźć jakiś pomost pomiędzy spodniami a butami. I tak wybór padł na skarpetki w kolorze lisim. Po drodze rozważałem jeszcze granat i butelkową zieleń. Sprawdziłem to nawet, ale w tym stroju ostatecznie wydało mi się to zbyt mocne. W przypadku drugiego zestawu wybierałem pomiędzy dopasowanym do spodni fioletem a różem. Skarpetki w tym drugim kolorze same zawołały do mnie z szuflady: „My! My!”. Kiedy zobaczyłem buty, które miałem do tego zestawu założyć, nie miałem już żadnej wątpliwości…
Witkacy, malarz i pisarz, w jakimś patronował mojemu szaremu zestawowi, do którego założyłem okulary Protector marki Persol, zaprojektowane ponad 100 lat temu dla amatorów sportów motorowych. Kupiłem je o wiele wcześniej, bo chciałem mieć okulary, które by wyglądały jak słynne gogle młodopolskiego artysty. Wciąż świetnie sprawdzają się w zgodzie z ich przeznaczeniem, a więc m.in. podczas prowadzenia cabrio. Na pewno warto odnotować jedno: komfort ich noszenia jest o wiele większy w chłodniejsze dni.
Buty
Brązowe do szarego garnituru. Nie zastanawiałem się ani chwili… Postawiłem na loafersy wykonane z groszkowej skóry (Crownhille, które od dawna miałem w swojej garderobie). Od początku czułem, że buty do różowo-fioletowego zestawu powinny mieć jakiś bardziej oryginalny kolor, inny niż czerń albo brąz. W pierwszej kolejności rozważałem burgundowe loafersy. Ostatecznie wybrałem belgijskie loafersy w kolorze butelkowej zieleni, stworzone pod roboczą marką „Project 18.68″. But-skarpetka, wykonany z zamszu. Przy tym jakoś niezwykle subtelny i delikatny. Bardziej niż po ulicy nadawałby się do chodzenia po mięsistych pałacowych dywanach. Może stąd ten typ obuwia zyskał zabawną opinię „butów księciuniowych”…
W nowych rzeczach na Pitti Uomo…
Powiada się, że garnitur, z którym wychodzi się od krawca wygląda tak, jakbyśmy w nim już trochę chodzili… Nie z tego powodu, że jest pognieciony, wytarty czy przybrudzony. Po prostu świetnie leży, jest świetnie dopasowany. To go zasadniczo różni od garnituru konfekcyjnego. Zresztą, dla wszystkich, którzy chodzą w marynarkach to jasne, że ubranie z czasem się do nas dostosowuje. Staje się niejako odciskiem naszej sylwetki.
Ubrania, o których tu piszę, na Pitti Uomo założyłem po raz pierwszy. Zdecydowałem się na to, bo miałem je bardzo dobrze przemyślane. Znałem je w najdrobniejszych detalach, a po wprowadzeniu minimalnych poprawek (skrócenie rękawów w jednej z marynarek) miałem też pewność, że świetnie leżą i wyglądam w nich tak, jak chcę. Gdyby nie to, przed udziałem w takich targach wolałbym w nich wcześniej pochodzić choć kilka razy.
Pitti Uomo — tak zawsze o tym wydarzeniu myślałem — to okazja do pokazania stylu, a nie nowych ciuszków. Największe wrażenie – wcześniej na zdjęciach z Pitti Uomo, a tym razem na żywo — robili na mnie zawsze ci mężczyźni, którzy są świadomi sposobu, w jaki się ubierają, a nie żywe manekiny, na których jedna czy druga marka zawiesza ciuch z najnowszej kolekcji.
To, o czym tu piszę to zresztą dobra praktyka na co dzień. Jeśli więc kupuje się garnitur na ślub albo inną ważną uroczystość, to dobrze w nim trochę pochodzić wcześniej — raz, drugi, siódmy… W butach również. (A może „przede wszystkim”…).
Gdzie jeszcze pojawię się w tych ubraniach?
Choć Pitti Uomo to w dużej mierze święto oryginalności, a nawet ekstrawagancji, ja sam postanowiłem się ubrać, a nie przebrać. Uszyć i założyć te ubrania, które będę mógł założyć na wiele innych, codziennych okazji.
Szary garnitur, choć w delikatne brązowe prążki, w moim wypadku sprawdzi się m.in. podczas prowadzenia różnych konferencji w ciągu dnia. W zestawieniu z czarnymi oxfordami i skarpetkami w kolorze szarym lub czarnym będzie nadawał się lepiej na wydarzenia biznesowe niż w połączeniu z brązowymi butami. Do tego krawat w kolorze butelkowej zieleni, bordo, granatu. To drugie połączenie zarezerwuję na spotkania towarzyskie w ciągu dnia, np. przyjęcia ogrodowe albo spotkania w restauracjach.
Dawniej, kiedy klient zamawiał u krawca garnitur, do jednej marynarki szył dwie, a nawet trzy pary spodni. To z tego powodu, że spodnie zużywały się prędzej niż marynarka. Spodnie nosiło się na zmianę – raz jedne, raz drugie. Tak, żeby wraz z marynarką zużywały się równolegle. Do tego garnituru mam jedną parę spodni, dlatego też nie będę ich nosić w zestawie z innymi marynarkami – tak, żeby nie skracać ich życia. Co innego w przypadku zestawu. Różowa marynarka w kratkę świetnie wygląda w połączeniu z granatowymi lub białymi spodniami. Biała koszula bez krawata daje bardzo południowy efekt.
Pomimo udziału lnu w materiale, z którego zostały wykonane oba zestawy, nie są to ubrania, które nadają się wyłącznie na lato. Do zbioru letnich ubrań mocno włącza je za to kolorystka: szarość jest jasna, a róż… Radosny jak letni słoneczny dzień. Tak czy inaczej, będę je nosić od połowy wiosny do jesieni. A różową marynarkę może również w jakiś jeden czy drugi najbardziej szary zimowy dzień…
O samym Pitti Uomo napiszę niedługo…
Za możliwość wykorzystania fotografii dziękuję Pawłowi Boberowi oraz ich autorowi – Maciejowi Gajdurowi, który specjalizuje się w fotografii portretowej, modowej i lifestylowej (więcej).
Zapraszam też do śledzenia profili instagramowych pozostałych uczestników wyprawy zorganizowanej w ramach „Project 18.68” (kliknięcie w imię i nazwisko spowoduje automatyczne przeniesienie na właściwa stronę): Emilia Bondaryk, Konrad Grabowicz, Monika Gronkiewicz, Bartosz Jan Leśniak i Victor Stadnichenko.
Jeśli interesuje Państwa tematyka dress code’u lub klasycznej elegancji – zapraszam na szkolenie lub indywidualne konsultacje!
Wojciech S. Wocław