Żarty podczas wystąpień publicznych

Nie ma chyba jednej uniwersalnej metody na skuteczny i efektowny dowcip na scenie czy podczas wystąpienia publicznego. I w tym wypadku trzeba powiedzieć: „To wszystko zależy”. Od okoliczności, od towarzystwa, od atmosfery spotkania. Wiele lat doświadczeń pozwala mi jednak na stwierdzenie jednego: najważniejsza jest umiejętność, powiedziałbym, „utrzymania” albo „uniesienia” dowcipu. O co chodzi? 

Bardzo często przygotowując się do wystąpienia planujemy sobie jakiś żart i już na tym etapie zaczynamy wątpić w swoje powodzenie. Wychodząc przed publiczność decydujemy się jednak taki dowcip czy anegdotę opowiedzieć, po czym — stwierdziwszy że publiczność nie reaguje tak, jak powinna — taki żart „upuszczamy”. Efekt jest taki, jak w przypadku filiżanki, na którą oddziałało prawo grawitacji… Tłucze się.

Często jesteśmy tak bardzo przejęci tym, czy nam opowiedzenie dowcipu wyjdzie, czy „zażre”, że nie dajemy słuchaczom szansy na to, by to, co dopiero wypowiedzieliśmy, przepuścili przez własne zwoje mózgowe i mogli zareagować! Mówimy żart, ale mówimy go szybko, bo się stresujemy. Nie słyszymy wybuchu śmiechu, więc pędzimy do kolejnego zdania… Publiczność słysząc zaś, że występujący mówi dalej, śmiechem nie wybucha, bo nie chce mu przerywać. Mówiący myśli, że publiczność się nie zaśmiała, bo żart był nieśmieszny. Błędne koło się zamyka… Potem mówiący zaczyna czuć ścisk w gardle, pot na czole, widzi mroczki przed oczami i czuje, że wyszedł na idiotę. Wystarczyło tymczasem postawić kropkę i poczekać chwilę! 

Pamiętajmy, że na scenie czas leci szybciej. Dzieje się tak, bo czujemy się jakoś zagrożeni w tej nienaturalnej dla większości z nas sytuacji. Jesteśmy sami wobec dziesiątek albo setek ludzi. Spojrzenia publiczności przypominają ślepia watahy wilków w czasach naszych praprzodków. Inaczej jest tymczasem po drugiej stronie… Jeśli wiem, że czeka mnie wykład, wystąpienie czy część oficjalna podczas jakiegoś wydarzenia, to rozsiadam się wygodnie i ze spokojem zaczynam się przyglądać temu, co się na scenie wydarza. 

Widzowie, słuchacze najczęściej mają do mówcy stosunek życzliwy, ewentualnie neutralny. Z całą pewnością w ostatnim czasie zdążyliśmy się nauczyć empatii. Wszyscy wiemy, z jakimi emocjami wiąże się publiczne przemawianie. Temu, kogo szef wysłał na pierwszą linię frontu współczujemy więc niemal tak samo, jak znajomemu, który idzie usuwać ósemki…

Wielu (a może i większość) ludzi wychodzi z założenia, że niepowodzenie na scenie kompletnie ich zrujnuje. Jakiś celebryta powiedział kiedyś o swoich kolegach (lub może do nich?): „jesteś taki, jak twój ostatni występ w telewizji”. W czym rzecz? Ktoś, kto występuje na scenie bardzo często takiego kłopotu z reguły nie przeżywa. Wie, że nawet jeśli mu coś nie pójdzie, to szybko będzie miał okazję, żeby się zrehabilitować. Przed swoimi widzami, przed swoim przełożonym lub zleceniodawcą, a ostatecznie przed sobą samym. Wkrótce znajdzie okazję do tego, by sobie powiedzieć: „Eee, jednak nie jesteś taki do kitu…”, poklepie się po ramieniu i znów z zadowoleniem będzie spoglądać na siebie w lustrze. Co ma tymczasem począć ktoś, kto aż tylu okazji do wystąpień nie ma i z tym jednym niepowodzeniem będzie musiał żyć przez następnych parę tygodni, miesięcy, a może i…? Nawet nie gadam!

Nieudany żart można… obrócić w żart! Ileż razy zdarzało mi się, że publiczność nie zareagowała na jakiś mój dowcip czy anegdotę w sposób, którego oczekiwałem. Co wtedy? Mówię: „Bardzo dziękuję państwu za tak entuzjastyczną reakcję…”, zawieszam głos i robię stosowną minę zawodu i rozczarowania. To zawsze działa.

Ważnym elementem żartowania na scenie jest to wszystko, co dzieje się w sposób niewerbalny. To wszystko, co publiczności komunikujemy m.in. naszych ciałem czy — posłużmy się niemal ezoteryczną kategorią — naszą energią. Wspomniałem wyżej o „stosownej minie zawodu i rozczarowania”. Ta mina dodaje tej puencie dowcipnej siły oddziaływania.

Entuzjazm, energia witalna, wypełnienie sceny swoją ekspresyjną osobowością — a to się dzieje np. poprzez dynamiczny i troszkę szybszy sposób mówienia — wciąga publiczność w wir. Jeśli siła odśrodkowa jest na tyle duża, że naszych słuchaczy to tornado porwie, to wtedy „popłyną” razem z nami. Dadzą się ponieść tej fali. Będą się śmiali, bo szybko odkryją, że to jest konwencja, którą nadajemy temu spotkaniu lub jego części. Ta energia czy dynamika, która bije od obecnego na scenie mówcy czyni z niego „alfę”, dyrygenta. Publiczność czuje intuicyjnie: skoro tak dyryguje, to tak gramy i śpiewamy. Kimś takim z całą pewnością jest na scenie Marcin Prokop. Obserwowałem to wiele razy, chociażby podczas wspólnie prowadzonych wydarzeń. Na jego sceniczny żart składa się nie tylko opowieść, ale również mimika, gesty, ruch sceniczny.

Powiedzmy w tym miejscu o czymś jeszcze. Niewerbalna otoczka dowcipu to nie tylko nowozelandzki gejzer. To również subtelne źródełko, które drąży skałę. Weźmy chociażby przykład Andrzeja Poniedzielskiego, który ze swojej starości, zużycia, balansowania na linii życia i śmierci, na krawędzi rozpadu, który być może dokona się już za chwilę na oczach publiczności, czyni swoją siłę i „rozśmieszacz”.

Mowa ciała z cała pewnością może więc na scenie pomóc. I powinni sobie z tego zdawać sprawę przede wszystkim ci, którzy jej możliwości są świadomi na co dzień, którzy świadomie posługują się nią w codziennych sytuacjach. Dla osób bez doświadczenia może być jednak dodatkowym obciążeniem. Jeszcze jednym elementem, na który trzeba wydatkować energię…

Pamiętajmy, że żart jest atrakcyjnym elementem wystąpienia na scenie, ale nie jest niezbędny. Wystąpienia bez żartów też się udają i też są bardzo atrakcyjne. W miejsce żartu można przytoczyć ciekawą historię, podać interesujące dane, posłużyć się jakimś atrybutem (z jakiegoś powodu przypomina mi się właśnie Janusz Palikot ze świńskim ryjem w telewizyjnych studio).

Przygotowując się do swoich wystąpień – czy to power speechy, czy prowadzenia różnych wydarzeń – nie raz zastanawiam się nad tym, jaki żart mogę opowiedzieć. Ba, opowiadam go na głos! Jadąc samochodem, idąc na spacer z psem, stojąc przed lustrem. (Gadam do siebie również, gdy idę ulicą, ale to już zachowanie podwyższonego ryzyka. Nigdy nie wiadomo bowiem, kiedy któryś z przechodniów wezwie policję lub pogotowie…).

Głosu opowieści, który rozlega się w naszej głowie, gdy sobie coś tam w myślach układamy, nie odbieramy bowiem tak, jak gdy dobiega do nas z zewnątrz, przez uszy. Słysząc siebie, łatwiej się zweryfikować. Idzie tu nie o to, by być dla siebie cenzorem, ale przyjacielem, który ma odwagę powiedzieć prawdę, powiedzieć wprost. „To się nie nadaje” albo „To jest OK. Czuję, że zażre”.

Nie znaczy to, że nie mówię czy że nie należy mówić żartów a vista, bez przygotowania. Mówię! I należy mówić! Uwielbiam to. Ileż to daje satysfakcji, zabawy, endorfin.

Na początku września prowadziłem w Pradze konferencję nt. autoklawizowanego betonu komórkowego. Tak, tak… Już sama nazwa daje powód do żartu. W pewnym momencie przyszedł mi do głowy pomysł na to, co powiedzieć na rozpoczęcie wydarzenia.

Proszę państwa, w polskiej historii mieliśmy króla Kazimierza. Panował w XIV wieku. Na tyle skutecznie, że zyskał przydomek Wielki. Mamy nawet w języku polskim takie powiedzenie: „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”. Patrząc na państwa entuzjazm tak sobie myślę, że po trzech dniach tej konferencji będziemy mogli powiedzieć: „Zastaliśmy Pragę murowaną, a zostawiliśmy ją zabetonowaną”.

Zażarło! Ludzie wybuchnęli śmiechem. Żart był dość ryzykowny, bo wśród publiczności siedzieli nie tylko mieszkańcy różnych europejskich krajów, ale też goście z Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Dowcip polegał na grze słów. Wydarzenie w języku angielskim nazywało się „International Conference on Autoclaved Aerated Concrete”. Powiedzenie o królu Kazimierzu przetłumaczyłem jako „he found Poland wooden and left it brick”, a zbudowaną na nim puentę: „we found Prague brick and left it concret”.

Na koniec powiem może o jednej rzeczy. Jak wszędzie, i tu najlepszym doradcą jest umiar. Lepiej powiedzieć mniej niż o parę zdań za dużo… 

Jeśli potrzebują Państwo pomocy…

w przygotowaniu się do wystąpienia albo chcą Państwo zorganizować w swojej firmie lub instytucji szkolenie nt. wystąpień publicznych – zapraszam do współpracy! Więcej TUTAJ

Jeśli chcą Państwo skonsultować swój projekt i sprawdzić, jak mogę pomóc – zachęcam do kontaktu.

Potrzebują Państwo konferansjera albo ciekawego programu na event? Szukają Państwo szkolenia z etykiety w biznesie lub wystąpień publicznych? Mam w tym ogromne i wieloletnie doświadczenie. Chętnie podpowiem, co się sprawdzi w Państwa przypadku.

SZYBKI KONTAKT: +48 793 016 916

Proszę skorzystać z formularza:

    Oświadczam, że zapoznał(em/am) się z Polityką Prywatności, dotyczącą przetwarzania danych osobowych i wyrażam dobrowolną i wyraźną zgodę na przetwarzanie przez firmę Wojciech Sebastian Woclaw WSW moich danych osobowych zawartych w formularzu kontaktowym w celu udzielenia odpowiedzi na przesłaną wiadomość.