Na zimową edycję Pitti Uomo przyleciałem do Florencji w niedzielę 7 stycznia. W Krakowie, skąd wylatywałem przed południem, leżało dobre dziesięć centymetrów śniegu, a temperatura wynosiła parę stopni na minusie. W kolejnych dniach miała maleć aż do rekordowych minus siedemnastu. Z powodu zimowych perturbacji doleciałem do stolicy Toskanii po dziewiętnastej, prawie cztery godziny później. Choć było już ciemno, termometr wskazywał blisko dziesięć stopni na plusie. Wędrując do hotelu minąłem drzewo, które oprócz kompletu liści miało nadkomplet ptasich gości. Drzewo śpiewało z werwą godną porządnego wojskowego chóru. Określenie „zimowa” edycja Pitti Uomo zaczęło mi się wydawać nieznośnym nadużyciem…
Poniedziałek dałem sobie na rozruch. Obszedłem stare kąty, sprawdziłem, czy wszystko stoi na swoim miejscu (duży tekst o samej Florencji znajduje się tutaj), napiłem się kawy, wypaliłem cygaro, zjadłem coś dobrego… Wizytę na Pitti Uomo zaplanowaliśmy dopiero na wtorek i środę. Podobnie jak w zeszłym roku i tym razem pojechaliśmy dużą grupą: Paweł Bober, prezes firmy Herse, Kamil Pałkowski, Maciej Gajdur, Kuba Ziółkowski, Victor Stadnichenko z Zosią Turkot, Konrad Grabowicz, Bartek Leśniak z Moniką Gronkiewicz. Polaków na targach było jednak o wiele więcej, bo ponad dwudziestu! Wydaje mi się, że — obok Włochów (to chyba zrozumiałe…) i Francuzów — pod względem narodowości byliśmy chyba najliczniejszą grupą. Ucieszyła mnie ta wyjątkowa nadwiślańska aktywność! Podobnie jest w biznesie. Polscy przedsiębiorcy odważnie prą do przodu. Są kreatywni, innowacyjni, twórczy, pełni energii. Wciąż chce im się chcieć. Przykładem tego jest chociażby firma, która była przyczyną mojej podróży do Pitti Uomo.
Herse
Marka Herse kontynuuje tradycję rodzinnej firmy, która powstała w 1868 roku. Pierwotna nazwa „Handel Koronek i Towarów Białych” trzydzieści lat po powstaniu została zastąpiona nową: „Dom mody Bogusława Herse”. To pod tym szyldem zyskała uznanie oraz jak najlepsze opinie i tak też jest do dziś wspominana przez warszawiaków, którzy wchodząc do stołecznego butiku zachwycają się jej powrotem na rynek.
Jestem pełen uznania dla Pawła Bobera, prezesa firmy Herse 1868 Sp. z o.o. Tworząc nowy punkt na odzieżowej mapie Polski w pewien sposób podwójnie sięgnął do przeszłości i do tradycji. Po pierwsze — do najlepszych wzorów męskiej klasyki (garnitury), a po drugie — do historii polskiego biznesu, do firmy założonej ponad 150 lat temu. Jeśli czegoś mi dziś w nowoczesnej i modernizującej się Polsce brakuje, to właśnie pewnej ciągłości, wynikania rzeczy z przeszłości, tej niewidzialnej nici, która łączy to, co dawne z tym, co współczesne. Dla mnie osobiście ta nić to nie łańcuch kotwicy, która unieruchamia w miejscu czy, co gorsza, ściąga w dół, ale raczej rodzaj korzenia, który pozwala się wspaniale odżywiać i zdrowo rozwijać.
Polskie firmy rodzinne — wracam tu do biznesu, mojego naturalnego środowiska pracy na co dzień — potrafią pięknie prząść tę nić. W wielu przypadkach u sterów polskich rodzinnych przedsiębiorstw mamy już dziś drugie pokolenie. Dla wielu takich firm razem z Agencją Komunikacji Życie organizowaliśmy jubileusze 20-, 25- czy 30-lecia. Ale wróćmy do Pawła Bobera… Zaimponował mi czymś jeszcze: odwagą w nazwaniu firmy w 2023 roku „Maison de couture. Varsovie 1868”. Po francusku. „Dom mody. Warszawa 1868”. Kiedy Paweł zaproponował mi współpracę i udział w targach Pitti Uomo pod auspicjami Herse ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że warto. Zgodziłem się od razu. Herse to bowiem nie tylko piękne rzeczy, ale również niezwykła historia (więcej tutaj).
Ruszajmy do Fortezza da Basso…
Pierwsze impresje: Mniej ludzi niż podczas letniej edycji (więcej tutaj). To wrażenie z czasem (a już w ogóle drugiego dnia!) uległo zmianie. Zacząłem się zastanawiać, kto tworzy tę przedziwną i niezwykłą mozaikę na dziedzińcu fortecy. Powinienem był jednak zadać sobie inne pytanie: „Kto jej nie tworzy?”.
Wśród bywalców Pitti są z jednej strony miłośnicy klasycznego, powiedzmy, „czystego” krawiectwa. Ludzie z branży. Krawcy, właściciele marek, redaktorzy magazynów, blogerzy. Ci wszyscy, którym szycie na miarę pozwala dopracować strój w najdrobniejszych szczegółach, spersonalizować go, osiągać osobistą perfekcję. Z drugiej — protagoniści różnych stylów. Jedni zanurzeni gdzieś w okresie międzywojennym. Drudzy — w swojej fantazji o dawnych, arystokratycznych czasach. Trzeci — pędzący gdzieś w kowbojskim kapeluszu po Dzikim Zachodzie swojej wyobraźni. Czwarci — współcześni baciarzy, ulicznicy, hipsterzy. Jeszcze inni — postmoderniści, próbujący ułożyć jakąś własną opowieść z rozmontowanego na drobne kawałki świata klasyki. Uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem oszołomiony tą feerią osobowości pół roku temu, podczas swoich pierwszych targów. Wszystko zlewało mi się w jedną całość. Tym razem łatwiej mi było to sobie jakoś poukładać w głowie.
Nauczyłem się, żeby nie oceniać ludzi, którzy gromadzą się na dziedzińcu fortecy pod kątem tego, kto jest bliżej sartorialnego ideału, choć w moich osobistych poszukiwaniach właśnie to mnie najbardziej interesuje. Pitti Uomo to przestrzeń swobodnego wyrazu dla wszystkich, którzy w jakiś sposób mierzą się z klasyką męskiego stylu, ubioru, mody, elegancji. Albo ją kochają, albo się z nią zgadzają, albo ją twórczo rozwijają, albo się z nią wadzą, albo chcą jej zaprzeczyć. Są tacy, którzy przyjeżdżają nawiązać branżowe kontakty i zrobić biznes. Tacy, którzy przyjechali zebrać materiał do swoich artykułów, na blogi i vlogi. Tacy, którzy przyjechali towarzysko i dla rozrywki — tak, jak jeździ się na wakacje. W końcu tacy, którzy przyjechali zwrócić na siebie uwagę.
Parę zdań o ubraniach…
Pierwszego dnia chyba najbardziej rzucały mi się w oczy beże i brązy, generalnie — jasne kolory. Swoją drogą, te zawsze kojarzyły mi się raczej z latem, a nie z zimą. Kiedy Herse zaproponowało mi uszycie garnituru z beżowej tkaniny w ciemnoszary kredowy prążek, w pierwszej kolejności wydało mi się to dziwne, wręcz zniechęcające. Jak to?! Jasny garnitur na zimę? A co z pośniegowym błotem albo ryzykiem bycia ochlapanym przez przejeżdżający przy chodniku samochód? Polskie dylematy… Do Włoch ten kolor pasował doskonale. Po chwili uświadomiłem sobie jednak, że do mojego życia, w którym nierzadko poruszam się samochodem też będzie pasować…
Tak, tak… To pytanie samo ciśnie się na usta: „Czy jeśli zaskoczył mnie kolor materiału na garnitur, to czy nie zszokował mnie kolor płaszcza?”. Psychologia zna zjawisko fugi dysocjacyjnej. To sytuacja — tu za wyjaśnienia dziękuję Paulinie Zielińskiej — w której ktoś, kto przeżył coś traumatycznego wstaje i idzie. Ucieka. Może nawet i 100 km. Dajmy na to samochodem albo pociągiem. I nagle otrząsa się z tego stanu, oczywiście bez świadomości, jak się w danym miejscu znalazł. No więc to byłem ja w tym białym płaszczu. Chyba dopiero we Florencji uświadomiłem sobie, co tak naprawdę mam… Oczywiście nie byłem przerażony. Byłem zachwycony.
Z tym ubraniem wiąże się zresztą przezabawna sytuacja. Z jakiegoś powodu szwalnia zamiast tradycyjnej kieszonki (brustaszy) naszyła na wysokości piersi materiał w taki sposób, że uformował trzy komory na… cygara. Przypuszczam, że jakiś afficionado, czyli miłośnik cygar, musiał sobie zamówić marynarkę smokingową (krojem przypominającą bonżurkę) właśnie z takim niuansem, z taką kieszonką. Być może jego zamówienie wpadło do ręki krawcowi, który szył mój płaszcz, wyglądem do bonżurki bardzo podobny, bo również bez guzików, z zakładanymi na siebie połami, przewiązywanymi pasem. I tak życie po raz kolejny napisało najlepszy scenariusz… Brustaszę na cygara „kupiłem” od razu. Nie miałem wątpliwości, że na „wzięcie klasyki w taki cudzysłów” nie ma ani lepszej okazji, ani lepszego miejsca niż Pitti Uomo i Florencja. „To do nikogo nie będzie pasować tak, jak do ciebie” — powiedział wręczając mi płaszcz Paweł Bober, który doskonale zresztą wie o moich cygarowych sympatiach…
Długo nie potrafiłem się zdecydować, do którego garnituru założyć mój biały płaszcz. Doskonale pasował do obu wybranych stylizacji (o drugiej niżej). Co więcej, czekam już na dzień, w którym założę go do smokingu i ruszę poprowadzić jakąś elegancką wieczorną galę.
Drugiego dnia sięgnąłem po ten płaszcz, gdy wieczorem wychodziłem na przyjęcie WM Brown do Harry’s Bar. Kiedy pod Bazyliką San Lorenzo założyłem na siebie poły i przewiązałem je paskiem, w tym przypominającym szlafrok płaszczu poczułem się „w świecie jak u siebie w domu”. Wręcz wbrew ostatnim słowom mojego ukochanego wiersza Stanisława Barańczaka:
[…]
czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?
(„jeżeli porcelana, to wyłącznie taka…” z tomu „Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu”)
A jednak! O przemiłych komentarzach przechodniów, sycących ego, dla własnego dobra tu nie wspomnę.
Cygara stały się więc kanwą, na której postanowiłem zbudować swoją opowieść na pierwszy dzień zimowej edycji Pitti Uomo. Do zestawu wybrałem brązowy krawat w białe kwiatki przypominające złocień. Żółty środek, maleńki punkt, podyktował kolor skarpetek i poszetki. Koszula – biała z kołnierzem na szpilę. Nie miałem takiej do tej pory i odtąd nie wyobrażam już sobie takiej nie mieć. Wyjątkowo dobrze odpowiada to mojej niemieckiej (po dziadkach), uporządkowanej naturze. Szpila pięknie trzyma węzeł i gwarantuje, że rogi kołnierzyków wspaniale przylegają do obojczyków. I jeszcze to „coś” przy kołnierzu, co intryguje oko obserwatora…
Do całości postanowiłem dodać buty i rękawiczki w kolorze bordowym. Od razu pomyślałem, że takie rękawiczki będą doskonale pasować do białego płaszcza. Poza tym papieskie skojarzenia miały dodać temu zestawowi nieco pikanterii… Rękawiczki uszyłem na miarę w pracowni pana Czesława Jamrozińskiego przy Marszałkowskiej 83 w Warszawie. Jego pracownia to wyjątkowe miejsce. Wróćmy do butów. Do wspomnianego zestawu pasowałyby też zamszowe oxfordy w kolorze czekoladowym.
Skoro o butach mowa, muszę tu wspomnieć o Radku Celarku, któremu zawdzięczam efekt lustra na obu parach, zarówno loafersach, które ubrałem pierwszego dnia i oxfordach, które założyłem w środę. Lustro osiąga się poprzez cierpliwe nakładanie i polerowanie kolejnych warstw wosku. Czas i energia, którą trzeba w to włożyć przynosi proporcjonalne efekty. Wspaniałe.
Dzień drugi. Oswajanie
O ile pierwszego dnia rzucały mi się w oczy przede wszystkim brązy, beże i biel, o tyle drugi dzień zwojowały kolory! Myślę, że to jest najlepszy sposób na zimę. Kiedy co do zasady świat staje się szary (przynajmniej w Polsce) najlepiej go pokolorować. Naturalnie, własnym strojem!
Flanelowy garnitur, który ubrałem drugiego dnia nie został uszyty na miarę. Pochodził z obecnej kolekcji Herse. Mam to szczęście, że model 52L pasuje na mnie niemal idealnie. Wystarczy wykonać drobne poprawki: nieco poszerzyć spodnie i odrobinę skrócić rękawy marynarki. Gdyby sam szył ten garnitur, to zmieniłbym w nim tylko jedną rzecz: podniósłbym odrobinę kozerkę, czyli to miejsce, w którym kołnierz marynarki łączy się z klapami. Na pewno wybrałbym ten sam materiał — niezwykle przyjemny w dotyku, z wyczuwalną po palcem fakturą, ciepły, wspaniale otulający. Wieczorem stałem w nim przez blisko dwie godziny na dworze (temperatura musiała wynosić około siedem stopni). Co zrobić, paliłem cygaro… Jeśli ten czas miałby być dla tego ubioru egzaminem, to z ochrony przed zimnem i poczucia komfortu należałaby się mocna piątka z plusem i koroną.
Kiedy zobaczyłem w butiku ten garnitur, ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że te prążki wymagają zestawienia z innym wzorem. Wybrałem więc błękitną prążkowaną koszulę winchester z białym kołnierzykiem i mankietami, a do tego pomarańczowy krawat w grochy. Dalej – bordowy szalik. Bordo z pomarańczem połączyły beżowe greyhoundy na szaliku. Do tego wzorzysta poszetka, łącząca pomarańcz, błękit, zieleń (nosiłem ją zresztą nie tylko w brustaszy marynarki, ale i płaszcza). Czy ktoś mówił, że nie powinno się łączyć wzorów? Największą inspiracją w tej mierze są dla mnie Anglicy. Ale tak… Bez wprawy, lepiej nie ryzykować.
No i czas na crème de la crème. Jego ekscelencja płaszcz. To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem i nosiłem w swojej kategorii. Równie ogromne wrażenie robi na mnie jeszcze tylko długi, sięgający do kostek płaszcz Maksymiliana Mogga, wspaniałego berlińskiego krawca. Płaszcz marki Herse został wykonany z lamy (babylama). Ma piękny szary kolor, wpadający w zależności od światła to w odcień niebieski, to lekko brązowy. Nie mam wątpliwości, że zupełnie wyjątkowym czyni go również wspaniały szalowy kołnierz. Jego linia została poprowadzona nieco inaczej niż w przypadku szalowych kołnierzy, które znamy z różnych modeli smokingu czy wspomnianych bonżurek. Jego spodnia część rozszerza się bardzo mocno, zbliżając się niemal do granicy, za którą króluje już groteska i kicz. Ale geniusz właśnie na tym polega — na balansowaniu na granicy.
Płaszcz, podobnie jak ten biały, został wykonany z materiału o dość dużej gramaturze (odpowiednio 650 i 570 g). To sprawia, że jest genialnie ciężki. Daje to poczucie dodatkowej ochrony, wrażenie jakby się miało na sobie zbroję. Zresztą, te moje skojarzenia przypominają mi o czymś innym. O antystresowych, ciężkich kocach, które dają poczucie otulenia, przytulenia, wyciszenia, uziemienia. Osobiście, przy założeniu uzyskania tych samych efektów, zamiast leżeć wbitym w łóżko, wolę chodzić w pięknym płaszczu. Myślę, że to będzie jednak z najpiękniejszych rzeczy w mojej szafie. I kto wie, czy częściej będę go zakładać, czy spoglądać na niego z podziwem…
Do trzech razy sztuka…
Jadąc do Florencji nie planowałem pójść na targi trzeciego dnia, czyli w czwartek. Nie udało mi się jednak porozmawiać z paroma osobami, z którymi chciałem zamienić choć kilka zdań, więc plany zmieniłem. Nie miałem na tę okazję przygotowanego żadnego specjalnego zestawu. Poszedłem w tym, co noszę od dawna. Wymyśliłem sobie ten zestaw jakiś czas temu. Całość zbudowana jest wokół koloru niebieskiego. Marynarka w kolorze letniego nieba, granatowe spodnie, granatowy krawat z grenadyny (grazza fina), najczęściej granatowa poszetka w białe kropki, biała koszula (czasem w błękitne pasy), czarne buty i… czerwone skarpetki. Jeden mocny akcent. A do tego kobaltowy płaszcz z wełny casentino z futrzanym kołnierzem.
Płaszcz to Vistula sprzed chyba ponad 10 lat. Marka wypuściła wtedy jeszcze jeden model, w czerwonopomarańczowym kolorze z kołnierzem z lisa. Do dziś żałuję, że wtedy go nie kupiłem. Jedyna wada tego płaszcza to długość. Mógłby być zdecydowanie dłuższy. Marynarka — Próchnik sprzed dobrych paru lat. Wielka szkoda, że ta marka co chwila przechodzi jakieś perturbacje. Swego czasu miała w kolekcji świetne dwurzędówki. Spodnie i koszula — szyte na miarę.
Pójście na Pitti Uomo w stroju nieprzygotowanym specjalnie na tę okazję było jakoś uwalniające. A jednocześnie pokazało mi, jak bardzo ten dziedziniec Fortecy da Basso jest moim codziennym chodnikiem albo jak często chodnik, krakowskie Planty czy Rynek, po których niemal codziennie chadzam są moimi Pitti Uomo przez pozostałe dni roku…
Miękkie lądowanie
Piszę ten tekst na lotnisku. Chcę na świeżo zebrać wszystkie swoje wrażenia. Wydaje mi się, że przyjechałem do Florencji pięć dni temu, a wyjeżdżam po miesiącu. Te dwa-trzy dni są pełne wrażeń, obrazów, ludzi, rozmów, śmiechu, dowcipów, spotkań, szklaneczek Negroni, dźwięków, ba!, piękna. Victor Stadnichenko, stały bywalec Pitti Uomo i ulubieniec fotoreporterów największych magazynów, poradził mi tym razem, żeby po Pitti zarezerwować sobie dzień na zwiedzanie miasta. „Zrelaksuj się… — tłumaczył. — Tak, żeby miękko wylądować…”. Jeśli wrócę do Florencji latem 2024, to na pewno posłucham jego rady i zostanę o jeden dzień dłużej. Pójdę wtedy na szczyt ogrodów Bardini do La Logetta di Villa Bardini. (Zimą to miejsce jest czynne jedynie w weekendy). Zamówię czarną kawę i zjem do niej Florencję.